wreszcie ciepło
Urlop minął jak z bicza trzasnąć, nawet nie wiem kiedy. Pierwszy tydzien w wielkich kroplach deszczu, drugi zaś z chorobą synka. Dopadł go kaszel i katar , do tego dołączyły się wyżynające zęby. Jednak w sobotę i niedzielę spędziliśmy poza domem. Troszkę na naszym polu bitwy, troszkę na naszej działeczce rekreacyjnej. Tu było super. Odpoczęliśmy i naładowali akumulatory na następne ciężkie czasy. Nasza działeczka troszkę zaniedbana została, więc trzeba było jąuporządkować. Trawa wyrosła tak wielka, że gdybym w nią się położyła nikt by mnie nie zauważył. Żywopłot to samo. Najgorzaj trafiło się mojej brzoswince: mąż nie chciał jej w tym roku pryskaći co jednak tak sięnie da. Listki całe poskręcane. Owoce się znajdują, więc jest szansa na deserki i ciasteczka z brzoskwiniami.
Tutaj mój bukszpan, chodowany na kuleczkę, obok z działki zasiała mi się samosiejka śliwka.
Troszkę się doszkalam z odpowiednią lekturą przy kawusi.
Czas na obiadek. Na świeżym powietrzu to i największy niejadek zgłodnieje.
Jeżeli chodzi o nasze poczynania budowlane to jesteśmy już na etapie wodno-kanalizacyjnym. Woda zniknęła z naszych ziem, słonko osuszyło poletko i koparka ruszyła do pracy. Idzie wszystko powoli, no ale cóż zrobimy. Tak musi być. Pewnych rzeczy nie przeskoczymy, a szkoda naszego zdrowia ( zwłaszcza, że wiek już nie ten hehehe ).
Synek wybrał się na chabry dla swojej mamusi.
Tato poczekaj na mnie - pomogę ci.
Geodeta zamontował nam paliczki, ale w tym gąszczu słabo widoczne. Mąż zakupił konkretne patyki.
A wieczorkiem spacer po naszym molo.